Opowiadanie fanfiction, tylko wytwór mojej chorej wyobraźni.
Nie ma na celu urażenie kogokolwiek.
Ostrzegam, występują wulgaryzmy

wtorek, 22 grudnia 2015

[03] But you still stare

Nerwowo stukała palcami w blat stołu, tępo wpatrując się w swój telefon. Kacper spał od ponad godziny, ale ona nie czuła senności. W głowie krążyły jej sprzeczne, denerwujące myśli, umysł podsuwał niechciane obrazy, rzeczywiste i te tylko wyśnione.
Oczy Bartka, utkwione w jej twarzy, zaciśnięte wargi, zaciekawione spojrzenie jej syna, ich syna. Nie chciała mieć z Kurkiem nic wspólnego, uciekła przed nim, uciekła przed wspomnieniami, które tak bolały. Które dogoniły ją w Rzeszowie.
Zapisany w pamięci numer telefonu Ignaczaka wyświetlił się nagle na ekranie urządzenia. Drgnęła, zerkając niespokojnie w stronę pokoju synka, upewniając się, czy dzwonek nie obudził chłopca. Odebrała, wzdychając cicho.
– Tak? – rzuciła półgłosem.
– Anika, zadzwonił do mnie zdezorientowany Nowakowski – zaczął Ignaczak. – Pytał, czy Bartek na treningach nie zachowuje się dziwnie, czy nie mówił nic o dzieciach, nie próbował mi podpieprzyć Sebastiana, jak kiedyś Drzyzga. Wiesz coś, skąd Pitowi to w ogóle przyszło do głowy? – spytał. Milczała przez moment, ze zdenerwowania wbijając paznokcie lewej dłoni w skórę.
Przecież Nowakowski od lat przyjaźnił się z Kurkiem, przecież zawsze stał po jego stronie, mówili sobie o wszystkim. Bartek musiał mu powiedzieć o tym, co ich łączyło, dlaczego się skończyło, musiał mu powiedzieć, bo przecież wiedział, że Kacper był jego synem.
– Spotkałam ich wczoraj – mruknęła. – Byłam z małym na placu zabaw i nagle przyszli. Bartek i Piotrek. Wiesz, że nie miałam ochoty na to spotkanie.
– Ode mnie się nie dowiedział, że jesteś w Rzeszowie – powiedział natychmiast Ignaczak. Westchnęła cicho. Wstała z krzesła, powoli podchodząc do kuchennego okna w jej niewielkim mieszkaniu.
– Wiem, wierzę – odparła. Oboje milczeli, tykający zegar odmierzał długie sekundy ciszy.
– Anika, wydaje mi się, że to nie jest rozmowa na telefon – zaczął ostrożnie. – A ty chyba tej rozmowy teraz potrzebujesz.
– Kacper śpi, przecież go nie zostawię – mruknęła. – Wiesz co... wyślę ci mój adres. Jeśli możesz... i chcesz...
– Niedługo będę – przerwał jej. Uśmiechnęła się blado do swojego odbicia w oknie.
Jakby nagle miała kogoś w rodzaju przyjaciela.
Rozłączyła się, wystukała szybko wiadomość i wysłała ją do Ignaczaka. Rzeszów za szybą powoli zasypiał, w pokoju obok Kacper spał spokojnie, przytulając ulubionego pluszaka. Poszła do niego, spoglądając z czułością na syna, jasne, kręcone włosy rozrzucone na poduszce, długie rzęsy, dłoń zaciśniętą w piąstkę na kołdrze. Kochała go tak, jak tylko matka może kochać swoje dziecko, kochała go, mimo że niebieskie oczy przypominały o tej innej miłości, straconej na zawsze, jak się wydawało.
Miłości, przed którą nie mogła uciec, chociaż tak bardzo chciała, chociaż próbowała. Przecież dlatego wybrała Rzeszów, Bartek kiedyś mówił, że nigdy nie przeniósłby się do Resovii. Uciekła tam, gdzie się go nie spodziewała.
Kacper poruszył się lekko, jasne włoski opadły mu na twarz. Odgarnęła je delikatnie, uśmiechając się blado. Zrobiłaby dla niego wszystko, co najlepsze.
Drgnęła, słysząc ciche pukanie do drzwi. Pogłaskała synka po głowie i ruszyła do przedpokoju, odruchowo przygryzając dolną wargę.
W jakiś sposób bała się tej rozmowy, bała się konfrontacji z Ignaczakiem, który przecież lepiej znał Kurka niż ją. Bała się rozdrapywania ran, bo przecież nigdy nie przestała Bartka kochać, nigdy o nim nie zapomniała. Oczy jej syna nie pozwoliły jej zapomnieć.
Otworzyła drzwi i cofnęła się o krok, wpuszczając siatkarza do mieszkania.
– Ładnie tu masz – zauważył Ignaczak. – Mały śpi? – spytał. Skinęła głową. Uśmiechnął się ze zrozumieniem, bezbłędnie kierując się w stronę kuchni. Usiadł na krześle, przyglądając jej się z uwagą.
– Rozmawiałeś z Bartkiem? – spytała cicho. Pokręcił głową.
– Nie, bo to nie moja sprawa – odparł. – Pit zadzwonił, ale powiedziałem mu, że nic nie wiem, a Kuraś na treningach jest normalny. Anika... powiesz mi, czym tak wystraszyłaś Pita?
Westchnęła cicho, opierając się plecami o ścianę.
– Niczym go nie wystraszyłam – mruknęła. – To Bartek mnie dopadł na tym cholernym placu zabaw. I dobrze wiesz, że nie chciałam się z nim widzieć.
– Wiem.
Przymknęła oczy, w ciszy nasłuchując odgłosów z pokoju jej syna, ale maluch spał spokojnie, nieświadomy obecności Ignaczaka.
– Boję się – odezwała się po chwili. – Boję się, że znowu coś się posypie, że Bartek coś zrobi, a to wpłynie negatywnie na Kacpra. Boję się... boję się, że jeśli jeszcze raz spróbuję czegoś z Bartkiem, to znowu wszystko się rozpadnie, i tym razem zniszczę nie tylko siebie, ale i małego.
– Ale chcesz spróbować, bo cały czas go kochasz, prawda? – powiedział cicho Ignaczak. Nieświadomie zacisnęła dłonie w pięści.
– W jakiś pokręcony sposób – odparła. – Ale jednocześnie go nienawidzę, za to, co zrobił.
Przed oczami znowu miała jego sylwetkę, silną, wysportowaną, pochyloną nad nią, kiedy mówił jej te najokrutniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała, te niebieskie tęczówki, wtedy tak zimne. Nienawidziła go, za to, co wtedy zrobił, jak zareagował.
– Wiesz, co ci powiem, prawda? – mruknął. – Mały potrzebuje ojca.
Uśmiechnęła się blado.
– A myślisz, że Bartek się nadaje na ojca? – spytała. Ignaczak nie odpowiedział od razu, bezmyślnie spojrzał w okno, na pogrążony w ciemności Rzeszów.
A przecież zapytał ją, czy pozwoliłaby mu wrócić, zapytał ją o to dwukrotnie. Raz, trzy lata temu, kiedy jeszcze była w ciąży, po wygranej Lidze Światowej. Drugi raz niedawno, kilkanaście godzin temu, w rzeszowskim parku, patrząc w oczy ich syna.
Przecież chciał o nich walczyć.
– Nie wiem – odparł szczerze siatkarz. – Wiem, że przez ostatnie lata bardzo dojrzał, ale wiem też, że nigdy nie chciał zakładać rodziny. Przynajmniej tak nam zawsze powtarzał na kadrze, kiedy patrzył, jak ja, Winiar czy Guma wisimy na telefonach i rozmawiamy z dzieciakami o pierdołach i smarkach z nosa.
– Wywalił mnie wtedy z domu – powiedziała cicho, przymykając oczy. Wspomnienia bolały, nie przestały boleć, mimo upływu lat.
– Wiem – mruknął Ignaczak. – Anika, posłuchaj mnie. Musisz z Kurasiem porozmawiać. Na spokojnie, bez świadków. Bez Kacpra w pobliżu. Mimo wszystko ma prawo spotykać się z małym, jeśli tego zechce. A ty masz prawo wziąć od niego jakieś pieniądze na utrzymanie siebie i Kacperka. – Spojrzała na niego z mieszaniną zdziwienia i wyrzutu, że w ogóle o tym wspomniał. – Nie patrz tak na mnie, przecież wiem, że rodzice muszą ci pomagać. Bartek ma kasę, doskonale o tym wiesz. I, czy tego chcecie, czy nie, ma syna. Macie syna. I musicie się o niego zatroszczyć.
Przygryzła wargi, patrząc na Ignaczaka.
– Nie lubię przyznawać innym racji, ale tobie chyba muszę – mruknęła. Siatkarz uśmiechnął się szeroko, wstając z niewygodnego, kuchennego krzesła.
– Muszę się zbierać, Iwona została sama z dzieciakami, a Domi ostatnio budzi się z płaczem, bo Seba włączył jej jakiś horror na komputerze. – Pokręcił głową z dezaprobatą, myśląc o swoim synu.
– Krzysiek, mam prośbę... – zaczęła niepewnie. – Nie mam... nie mam numeru do Bartka, nie wiem, gdzie go szukać.
Uśmiechnął się, kiwając powoli głową.
– Jutro mamy trening, pogadam z nim i dam ci znać, okej?
Przytaknęła, odprowadzając go do przedpokoju. Zerknęła przelotnie na drzwi, za którymi spał jej syn, spokojny, wolny od wszelkich trosk i bolesnych wspomnień. Przywilej młodości, przywilej dzieciństwa.
– Dzięki, Krzysiek – mruknęła. Odwrócił się, pomachał jej z szerokim uśmiechem, stojąc już na korytarzu.
Zamknął drzwi. Oparła się plecami o ścianę, oddychając głęboko. Nie przestawała się bać, spotkanie z Bartkiem było jak zapalnik, uruchomiło cały mechanizm, nakręcające się wzajemnie trybiki strachu, cierpienia, bolesnych wspomnień.
A przecież nie umiała go całkiem nienawidzić.

Opadł ciężko na ławkę, wycierając twarz z potu. Był wykończony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w boisko, gdzieś nad jego uchem Kowal rozmawiał z młodym Olkiem Śliwką, niedaleko Igła żartował z Jaeschke'ego, usiłując nauczyć go niecenzuralnego wierszyka.
Westchnął cicho. Od kilkudziesięciu godzin nie był w stanie wyrzucić z pamięci obrazu jej zielonych tęczówek, niebieskich oczu chłopca, tonu jej głosu, ufnej twarzyczki malucha. Nie potrafił zapomnieć o tym spotkaniu, o Anice, o dziecku, ICH dziecku. Nie potrafił normalnie myśleć.
Igła usiadł nagle obok niego i klepnął go mocno w bark, uśmiechając się szeroko.
– Siurak, nie przejmuj się, nauczymy cię grać w siatkówkę – powiedział głośno. Stojący w pobliżu zawodnicy zaśmiali się głośno.
– Spieprzaj, Igła – mruknął Kurek, wbijając wzrok w sznurówki swoich butów.
– Chyba musimy pogadać – rzucił Ignaczak, tym razem całkowicie poważnie.
– Ja tam się za tobą aż tak nie stęskniłem, Krzysiek – parsknął atakujący, nie podnosząc wzroku.
– Rozmawiałem z Aniką, Bartek.
Zamarł, niespokojnie rozejrzał się wokół, ale wszyscy kompletnie ich ignorowali, śmiejąc się, żartując, powoli zmierzając w stronę szatni.
– Co kurwa? – spytał cicho. Ignaczak prychnął, wpatrując się w Bartka.
– Jajco – mruknął. – Rozmawiałem z Aniką, tą samą, przed którą zwiałeś z Bełchatowa.
– Pit ci powiedział, że... – wykrztusił Kurek.
– Pit zadzwonił do mnie przerażony, kompletnie zdezorientowany, ale nie puścił pary z gęby, spokojnie – odparł. – Spotkałem Anikę jakiś czas temu. Przecież ją znam, wszyscy z kadry ją znają, bo w pewnym momencie praktycznie robiłeś jej ołtarzyk w pokoju na każdym zgrupowaniu i ciągałeś ze sobą, gdzie się dało. I każdy wie, że nagle się wyprowadziła, rzuciła studia i wyjechała z Bełchatowa, a ty niedługo później uciekłeś do Dynamo Moskwy.
Bartek przygryzł wargi, wyłamując nerwowo palce. Wstydził się tego, co zrobił, co wtedy powiedział? Cały czas. Nie mógł zapomnieć jej wystraszonych oczu, cichego głosu, łez na policzkach, kiedy przepraszała go za to, co właściwie nie było jej winą, przepraszała go za małą istotkę, którą oboje powołali do życia.
– Powiedziała ci? – spytał cicho. Ignaczak wzruszył lekko ramionami.
– Nie musiała – odparł. – Kacper ma twoje oczy.
Westchnął cicho. Przecież o tym wiedział. Przecież widział te oczy, pełne dziecięcej ufności, wlepiony w niego wzrok.
– Co ja mam zrobić, Igła? – jęknął. – Przecież ja nie znam tego dziecka, nie jestem pewny, czy w ogóle znam jeszcze Anikę.
– Porozmawiaj z nią – powiedział Ignaczak. – Musicie sobie wszystko wyjaśnić, wypracować jakieś rozwiązanie.
– Myślisz, że ona zechce rozmawiać? – spytał cicho, patrząc na Krzyśka. Ignaczak uśmiechnął się lekko i znowu poklepał Kurka po ramieniu.
– Zechce – obiecał. – A teraz ruszaj dupę do szatni, bo przyrośniesz do tego krzesełka – parsknął. Bartek uśmiechnął się lekko, obserwując ginącego za drzwiami Ignaczaka. Po raz kolejny w życiu przyszło mu do głowy, że wesołe, często infantylne i denerwujące zachowanie Krzyśka było tylko pozą, maską, pod którą ukrywał się niezwykle inteligentny, wrażliwy facet.
Westchnął cicho, rozglądając się po opustoszałej hali.
W jakiś sposób tęsknił za Aniką, za jej głosem, dotykiem, za zasypianiem i budzeniem się obok niej. Tęsknił za tym, co mieli w Bełchatowie.
Nie potrafił jej nie kochać.

Rozejrzała się z niepokojem, siedząc na ławce w parku, tym samym, w którym przypadkiem spotkała Bartka, po raz pierwszy od lat. Zacisnęła dłonie w pięści, próbując opanować ich drżenie. Bezskutecznie.
Numer jego telefonu dostała od Krzyśka Ignaczaka, który wręcz wymógł na niej obietnicę, że spotka się z Kurkiem. Zabrał Kacpra do siebie, żartując, że może Iwona da się namówić na trzecie dziecko, kiedy zobaczy tak uroczego malucha.
Kurek się spóźniał, jak zwykle. Tylko na treningi zawsze przychodził o czasie. Kiedyś była do tego przyzwyczajona, kiedyś nie zwracała na to uwagi. Kiedyś. Zanim musiała od niego uciekać.
Westchnęła cicho, zerkając na zegarek na chudym nadgarstku. Cały czas czekała, niespokojnie rozglądając się po parku. Bała się tego spotkania, tej rozmowy, ale przecież doskonale wiedziała, że nie mogłaby tego uniknąć. Nie po tym, jak zobaczył oczy jej syna.
– Anika. – Cichy głos za jej plecami, jakby niepewny. Odwróciła się, wstała. Zawsze była przy nim taka mała.
– Spóźniłeś się – rzuciła. Uśmiechnął się przepraszająco, podchodząc bliżej. Stanął przed nią, patrzył na nią z góry, oczami, które doskonale znała.
– Utknąłem w korku – wyjaśnił. – Nie lubię Rzeszowa, wolałem Bełchatów.
– Nikt ci chyba nie kazał stamtąd uciekać – prychnęła. Uśmiechnął się smutno, patrząc jej prosto w oczy. Zadrżała, może pod wpływem zimna, może pod wpływem tego spojrzenia.
– Wiesz, czemu uciekłem – mruknął. – Nie chciałem cię widzieć, spotykać. Ciebie i... – urwał, wahając się. Uciekł wzrokiem w bok, odruchowo zaciskając dłonie w pięści.
– Mnie i dziecka – dokończyła. Cofnęła się o krok, próbując się od niego odciąć, od silnych ramion, ciepła jego ciała, zapachu, od którego kręciło jej się w głowie. Za dobrze pamiętała, jak wspaniale się przy nim czuła. I jak bardzo cierpiała, kiedy musiała uciekać.
– Anika, byłem jeszcze gówniarzem, dobrze o tym wiesz – powiedział szybko. Prychnęła, patrząc na niego, zagubiony, wystraszony wzrok, zgarbioną sylwetkę.
– A ja byłam dorosła? – spytała chłodno. – Myślisz, że mi było wtedy łatwo? Zostałam sama, Bartek, w ciąży, bez studiów, bez niczego, musiałam liczyć na pomoc innych, bo sama nie dałabym sobie przecież rady. A ty dałeś mi godzinę na zniknięcie z twojego życia – przypomniała. Zarumienił się lekko.
Wstydził się tego, co zrobił, co wtedy powiedział, niesiony gniewem, złością, dziecinnym strachem. Wstydził się i tęsknił za Aniką, za tym zwyczajnym, codziennym byciem z nią. Chciał wrócić, chciał, żeby ona wróciła do niego, ale wyprowadziła się do Warszawy, uciekła z Bełchatowa, a niedługo później uciekł i on. Głupia, męska duma nie pozwoliła mu do niej zadzwonić, mimo że cały czas miał jej numer zapisany w telefonie, znał go na pamięć. Ale nie zadzwonił, nie odezwał się, nie prosił o wybaczenie i nie obiecywał, że się zmieni. Wstydził się.
Kiedy przyszła na finałowy mecz Ligi Światowej, tej wygranej, kiedy zobaczył ją na trybunach, nagle wstąpiła w niego jakaś niejasna nadzieja. Że może wszystko się ułoży, może do niego wróci. Zapomniał o tym, dlaczego odeszła, dlaczego kazał jej odejść, pamiętał tylko o jej śmiechu, zielonych oczach i delikatnym dotyku chłodnych dłoni na jego rozgrzanej skórze. A potem ona wstała, z trudem, przyjrzał jej się i przypomniał sobie o wszystkim, o czym chciał zapomnieć. Ciąży, dziecku, tej małej istotce rosnącej pod jej sercem, którą wspólnie powołali do życia. Bo przecież sam nie wierzył w to, co jej wtedy powiedział, nie wierzył, że mogłaby go zdradzić. Za bardzo go kochała. Wtedy.
– Anika, ja... – zaczął niepewnie. Potrząsnęła głową, jasne włosy zatańczyły na wietrze.
– Nie tłumacz się – mruknęła. – Posłuchaj mnie, Bartek. Skoro już utknęliśmy w tym samym mieście, musimy się jakoś z tym pogodzić i ustalić warunki... – zawahała się, szukając w głowie odpowiedniego słowa. – Warunki współpracy, tak to nazwijmy.
Uniósł lekko brwi. Patrzyła mu prosto w oczy, ostro, chłodno. Była zupełnie inna, niż kiedy byli razem. Jakby w ogóle nie znał Aniki.
– Warunki współpracy? – spytał kpiąco. Kiwnęła głową, nie opuszczając wzroku.
– Nie wiem, czego oczekujesz – powiedziała spokojnie, nie dając się sprowokować, nie pokazując po sobie żadnych emocji. – Czy chcesz spotykać się z Kacprem, czy nie. Ja ci tego nie będę utrudniać, jeśli zechcesz mieć z nim kontakt, obiecuję. Ale ostrzegam, dla jego dobra jestem zdolna do wszystkiego. Jak każda matka.
Zawahał się. Nie był pewny, czy chciał kontaktów z małym. Nigdy nie dopuszczał do siebie myśli o ojcostwie, nawet wtedy, kiedy wiedział o istnieniu tego dziecka, o ciąży Aniki. Nigdy nie chciał mieć dzieci.
Ale Kacper miał uśmiechniętą buzię, jasne loczki na głowie, ufne spojrzenie i niebieskie oczy, oczy Kurka.
– Ja go nawet nie znam – jęknął. Uśmiechnęła się blado, smutno, bardziej do siebie niż do niego.
– Wiem, Bartek – odparła cicho. – Ale to tylko twoja wina.
 Przygryzł wargi. Miała rację. Przecież miała rację, to on wyrzucił ją z domu i ze swojego życia. A kiedy próbował walczyć, wtedy, na Lidze Światowej, wtedy było już za późno.
Zawsze spóźniony.

Wracał do domu, zaciskając mocno dłonie na kierownicy swojego samochodu. Cały czas słyszał w głowie głos Aniki, przed oczami miał jej twarz, zielone tęczówki, chłodny wzrok, niezdradzający żadnych emocji. Przecież musiała coś czuć, nie mogła być tak kompletnie zimna i obojętna. Nie była taka, kiedy spotkał ją na placu zabaw, z Kacprem, kiedy po raz pierwszy zobaczył syna, kiedy spotkał ją po trzech długich latach prób zapomnienia.
Starał się skupić na drodze, ale nie był w stanie, w myślach cały czas krążyła mu Anika, jej słowa, stanowcze, rzeczowe, obietnica, że nie będzie utrudniała mu kontaktów z Kacprem, oświadczenie, że nie oczekuje od niego żadnych pieniędzy. Zimny wzrok, obojętność. Przecież nie mogła taka być, nigdy nie była tak zdystansowana.
Nacisnął z całej siły hamulec, w ostatniej chwili zatrzymując się przed skrzyżowaniem, nad którym nie zauważył czerwonego światła. Kierowca za nim zatrąbił z irytacją.
– Psiakrew – syknął Kurek. Był wściekły, na siebie, na Anikę, na Kacpra, którego nie chciał, którego miało nie być. Był wściekły na Igłę, bo namówił go na to spotkanie, był wściekły na cały świat.
Przecież kiedyś ją kochał, kiedyś nie wyobrażał sobie bez niej życia. A potem ją znienawidził, potem nagle się okazało, że potrafi bez niej funkcjonować, i to całkiem nieźle, że potrafi żyć dalej, bez Aniki u boku. Ucieczka z Bełchatowa negatywnie wpłynęła na jego sportowe wyniki, doskonale o tym wiedział, ale po trzech latach wrócił do Polski, po roku nieobecności wrócił do kadry, tym razem jako atakujący, wreszcie w siatkówce zaczęło mu się układać.
I nagle wróciła do jego życia Anika. Wróciła przypadkiem, żadne z nich tego nie chciało, on wybrał Rzeszów, bo ona wyprowadziła się do Warszawy, ona ze stolicy uciekła do Rzeszowa, bo kiedyś powiedział, że nigdy nie zagrałby dla Resovii.
Zabawne, jak zbiegi okoliczności determinują całe nasze życie. Tak usilnie przed sobą uciekali, że trafili do tego samego miasta, w tym samym czasie poszli do tego samego parku, spotkali się, choć tak bardzo chcieli tego uniknąć. Ktoś mógłby nazwać to przeznaczeniem, ale Kurek wierzył w talent, ciężką pracę, hektolitry potu wylane na siłowni. Nie w przeznaczenie.
Kochał ją? W jakiś pokręcony sposób na pewno. Nie potrafił przestać, te trzy lata nic nie zmieniły, tylko utwierdziły go w przekonaniu, że kochać potrafił tylko Anikę. Ale właśnie za to najbardziej jej nienawidził.

~*~
Melduję się, razem z Kurakiem i całą ferajną.
Na święta miała być miniatura, ale mózg, klawiatura i word wybitnie nie współpracują, więc zostaje Bartuś.
Z okazji Świąt Wam wszystkim życzę zdrowia przede wszystkim, szczęścia, bo ci na Titanicu też byli zdrowi, radości, powodzenia w życiu, spełnienia marzeń i dużo dużo tego tajemniczego pana Wena!
Chłopcom w Spale życzę oczywiście, żeby 10 stycznia cieszyli się z wygranego turnieju i kwalifikacji do Rio, Kubiakowi szczególnie życzę, żeby ogarnął kolano i tam z nimi pojechał.
Anice i Bartkowi mniej nienawiści do siebie nawzajem, a Kacprowi jakiegoś fajnego prezentu pod choinkę.
Sobie jakiegoś ogaru życiowego, bo dobrze nie jest.
Zdrowych wesołych!

14 komentarzy:

  1. Wiesz, że to kocham prawda? I chyba nic więcej nie muszę pisać.
    A, jedno. BARTEK TY CHUJU! :D
    Pozdro 600! #krzesło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzesło. Bartek jak Bartek, wszystko w normie.

      Usuń
  2. Najlepsze opowiadanie ever! czekam z niecierpliwością na kolejny wpis!<3 wesołyc świat!♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję i bardzo się cieszę, że Ci się podoba!
      wesołych!

      Usuń
  3. Coraz bardziej mi się podoba. Kolejny świetny rozdział. Jestem pod dużym wrażeniem dialogów. Są takie rzeczywiste i niewymuszone. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie! Bardzo się cieszę, że się podoba, że jakoś to wychodzi:)

      Usuń
  4. Matko, jak ja lubię tu wpadać. To co tu piszesz, co tworzysz to coś cudownego, bardzo dobrego. Cała ta historia bardzo mnie urzekła, a Twój styl to jest inny, wyższy poziom. Jakoś nie czuję na tyle kompetentna, żeby oceniać Twoje opowiadanie, więc chciałabym tylko powiedzieć, że jest ono moim ulubionym.
    Krzysiu to chyba wszędzie pełni rolę najlepszego przyjaciela, trudno na niego spojrzeć inaczej. A Bartek... U Bartka wszystko jak zawsze, bez zmian. Liczę jednak, że coś się w nim ruszyło i przestanie być takim kretynem jak do tej pory. Życzę tego Anice i Małemu (i sobie też).
    Wesołych kochana!

    Zuzek, my--niepokonani.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, ja nie wiem, co powiedzieć, mnie zatyka, jak widzę tyle miłych słów, i to od kogoś, kto pisze tak fantastycznie, jak Ty!
      Ciężko sobie Krzyśka wyobrazić w jakiejś negatywnej roli, chyba po prostu niewykonalne. Za cudowny facet:)
      Czy Bartek się zmieni? Czy ludzie w ogóle się zmieniają?;)
      Wesołych!

      Usuń
  5. Eww, niby jeszcze się kochają, ale nienawidzą, niby nieśmiało dopuszczają do siebie myśl, że mogliby spróbować, ale nie chcą się widzieć. Myślę, że jest dla nich jeszcze za wcześnie, że przeszłość, którą sobie przypomnieli, rany, które znowu się otworzyły... Tutaj trzeba jeszcze trochę czasu, aby uspokoić serce i rozum. A potem może uda im się wypracować jakiś fajny konsensus. I nie tylko, aby Kacperkowi lepiej się żyło, z ojcem w życiu. Bo tu przecież nie o dziecko chodzi, prawda? Oczywiście, on jest najważniejszy, Anika w tej całej sytuacji z Bartkiem na pewno ma wzrok utkwiony w synku i chce, aby miał wszystko, co najlepsze. Jednakże kiedyś będzie musiała zauważyć, że ona sama nie jest w swoim życiu postacią drugoplanową, że jeszcze ma prawo być z kimś szczęśliwa, zakochać się blabla. I to nie musi być Bartek. Ale ja bym chciała, żeby to był Bartek. Bo ini byli razem taaacy fajni i ja wierzę, że im może się udać. Jeszcze nie teraz, ale w przyszłości, kto wie?
    Ty wiesz, badum tss. :D
    Wesołych Świąt, Grinku! I dużo, dużo, dużo Wena!
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem:) a Ty wiesz, jaka jestem:D
      Anika stara się koncentrować na Kacprze i go chronić, ale sama chyba do końca nie wie, co zrobić, żeby było najlepiej. I się miota, i się gubi, a obecność Bartka nie pomaga, bo nie może pomagać. Może tylko komplikować.
      Fajni byli razem. Czy będą?;)
      Wesołych Świąt, jeszcze raz, kochana♥

      Usuń
  6. Ej pieczaro, to jest pierwsze siatkarskie opowiadanie, jakie czytam. I kurde, nie przepadam za Kurkiem tak w realu, więc teraz msisz zrobić tak, żebym zaczęła przepadać. W opowiadaniu i w życiu też. Bo chyba nie jest takim złamasem, jak mi się do tej pory wydaje? No.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oops, jak chcesz polubić Kuraka, to chyba zły adres:c
      chociaż ja tam się nie znam

      Usuń
  7. Igła to taka dobra dusza, która kryje się pod maską franta i roztrzepańca. Szanuję bardzo.
    A Kurę mam ochotę ubić, urwać uszy i przejechać czołgiem. Właściwie mam ochotę zrobić tak z każdym facetem, który uważa, że jakiekolwiek sprawy są ważniejsze niż własny dzieciak. Jeśli się posiało, choćby przez przypadek, to psim obowiązkiem jest dbać o dzieciaka, utrzymywać go i być obecnym w jego życiu. Inaczej facet traci rangę faceta i staje się zwykłym chujem.
    Musiałam to napisać, przepraszam.
    I dziękuję za tak boleśnie realne opowiadanie. Bo to mogło się zdarzyć.
    Uwielbiam Cię za emocjonalną huśtawkę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepraszaj, nie masz za co;) Bartek na to wszystko, co opisałaś, zasługuje chyba.
      Dziękuję za to "boleśnie realne", cieszę się, że wychodzi jakieś normalne, nie z kosmosu i kompletnie oderwane od rzeczywistości.
      Dziękuję!

      Usuń