Opowiadanie fanfiction, tylko wytwór mojej chorej wyobraźni.
Nie ma na celu urażenie kogokolwiek.
Ostrzegam, występują wulgaryzmy

środa, 2 grudnia 2015

[01] The ways you made me feel alive

Naprawdę go kochała.
A on, w jakiś pokrętny, niedojrzały i płytki sposób, on też kochał ją. I było im razem dobrze, i było im cudownie.
Nawet nie pamięta, na którym meczu go poznała. Nie wie, dlaczego zwrócił na nią uwagę. Może dlatego, że miała na sobie reprezentacyjną koszulkę z jego numerem, z jego nazwiskiem na plecach. Może dlatego, że nie pchała się w jego stronę, jak tłum fanek, stała z boku, z rozbawioną miną obserwując piszczące dziewczynki. Może dlatego, że  wyjątkowo nie splotła jasnych włosów w długi warkocz, pozwoliła im opadać swobodnie na ramiona, tańczyć wokół jej głowy przy każdym jej ruchu.
Podszedł do niej, kiedy tłum fanek odpuścił, z ulgą na nieogolonej twarzy, w zamyśleniu szarpiąc żółto-czarną koszulkę meczową Skry.
– W reprezentacyjnej na Plusligę? – rzucił, śmiejąc się cicho. Uśmiechnęła się, wzruszając lekko ramionami.
– Innej nie mam – mruknęła. Roześmiał się, jego oczy błyszczały w pustej hali w Bełchatowie. Nerwowo odgarnęła włosy z twarzy. Przyglądał jej się z uporem. Zarumieniła się lekko pod tym spojrzeniem, uciekając wzrokiem w bok, w stronę drzwi do szatni, za którymi już dawno zniknęli jego koledzy z drużyny.
– Przyjdź na następny mecz, dam ci klubową – powiedział nagle. – Zostawię ci akredytację w kasie, będziesz mogła bez problemu do mnie dojść.
– Ale... - zaczęła cicho, jeszcze bardziej się rumieniąc. Pokręcił głową, uśmiechając się szeroko.
– W środę, o osiemnastej, w Energii – dodał. – Weź jakiś aparat, czy coś, żebyś nie czuła się dziwnie, tylko siedząc z tą akredytacją. A potem pójdziesz ze mną na kawę – poinformował ją. Otworzyła usta w niemym zdziwieniu, kręcąc powoli głową.
– Ale... ty... ja... nie... – wyjąkała. Zaśmiał się głośno.
– Zamknij buzię - mruknął. – I nie protestuj. Musisz się jakoś odwdzięczyć za tę koszulkę.
Posłusznie zamknęła usta, wpatrując się w niego szeroko otwartymi, zielonymi oczami. Uśmiechnął się zagadkowo, przekrzywiając lekko głowę.
– Muszę iść – powiedział. – Bądź w środę, dobrze? – poprosił. Powoli, niepewnie skinęła głową, patrząc mu prosto w oczy, dziwne, niebieskie, błyszczące.
– Będę – wychrypiała, nie panując nad głosem i drżeniem drobnych dłoni. Uśmiechnął się szerzej i odwrócił, kierując szybkie kroki w stronę szatni. Stała w miejscu, jak przyklejona do podłogi, wpatrując się w jego wysoką sylwetkę, silne ramiona, umięśnione plecy pod dopasowaną, żółtą koszulką z siódemką na plecach. Zatrzymał się nagle, w połowie drogi, odwracając gwałtownie.
– A właściwie to jak się nazywasz? – zawołał, uśmiechając się szeroko. Znowu się zarumieniła, znowu nerwowym gestem odgarnęła jasne włosy z czoła.
– Anika - odkrzyknęła. – Anika Szcześnik.
– A ja Bartek Kurek – roześmiał się. – Do zobaczenia w środę.
Tym razem poszedł prosto do szatni, nie odwracając się. A ona przez dobre dziesięć minut wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął, próbując poukładać sobie w głowie to, co się wydarzyło w Energii.
Ich początek, początek tej popapranej historii.

W końcu przestała się rumienić pod każdym jego spojrzeniem, w końcu odważyła się patrzeć prosto w jego niebieskie oczy, w końcu nie drżała, kiedy niby przypadkiem dotykał jej dłoni, odprowadzając ją do mieszkania po kolejnej wspólnej kawie. W końcu nie trzęsły jej się palce, kiedy odpisywała na wieczornego esemesa, życząc mu dobrej nocy i miłego treningu następnego dnia. W końcu nie jąkała się, rozmawiając z nim przez telefon. Nauczyła się go, jego specyficznego sposobu bycia, przyzwyczaiła do faktu, że on jest znanym siatkarzem, a ona zwykłą studentką polonistyki, wciąż mieszkającą z rodzicami.
– Ej, Anika, mówię do ciebie – roześmiał się, machając jej wielką dłonią przed oczami. Zamrugała gwałtownie, skupiając wzrok na jego twarzy.
– Przepraszam, zamyśliłam się – mruknęła.
– Zauważyłem.
– Co mówiłeś? – spytała. Uśmiechnął się, wychylając nad stolikiem i odgarniając jej z twarzy kosmyk jasnych włosów.
– Że ślicznie dziś wyglądasz.
Przyglądał się jej zagadkowo, machinalnie mieszając kawę, choć cukier już dawno się rozpuścił. Uciekła wzrokiem w bok.
 – Przestań – mruknęła. Zaśmiał się cicho.
– Dlaczego? – spytał przekornie. Zmarszczyła brwi, próbując uspokoić poplątane myśli.
– Bo nie jestem śliczna – szepnęła. – Bo jestem zwyczajna. A ty patrzysz na mnie, jakbym była niezwykła.
– Bo jesteś.
Z obawą podniosła na niego wzrok. Uśmiechał się szeroko, z zabawnie przekrzywioną głową i lekko uniesionymi brwiami.
– Chodź tu – mruknął, robiąc jej miejsce na kanapie obok siebie. Posłusznie, mechanicznie wstała i usiadła obok siatkarza. Zakręciło jej się w głowie od zapachu jego perfum i ciepła bijącego od jego silnego ciała.
– Nigdy nie mów, że jesteś zwyczajna, dobrze? – poprosił. – Bo nie jesteś. Nie dla mnie.
A kiedy lekko musnął wargami jej usta, jeszcze mocniej zakręciło jej się w głowie.

Zrobiłaby dla niego wszystko, tak jak on dla niej. Przecież tak miało być, tak to powinno wyglądać. Tak wyglądała miłość, a przecież to właśnie ich łączyło.
Uśmiechała się, kiedy wpatrywał się w nią zaspanym wzrokiem, budząc obok niej w jego bełchatowskim mieszkaniu, kiedy on wstawał na trening, a ona na zajęcia. Oficjalnie wciąż mieszkała z rodzicami, a u niego zostawała tylko, jeśli zrobiło się już późno, praktycznie właściwie nie wracała do domu, bywała tam tylko gościem, a jej rodzice uśmiechali się znacząco, szczęśliwi szczęściem jedynego dziecka, kiedy wpadała z Bartkiem na obiad.
Uśmiechała się, kiedy wracał z treningu, torbę z rzeczami rzucał w przedpokoju i biegł do kuchni, całując ją w szyję, obejmując w pasie i zaglądając do garnków. Opowiadał o swoim dniu, wylewając z siebie potok słów, a ona chichotała cicho, czując jego wzrok na swoim ciele.
Uśmiechała się, kiedy całował każdy skrawek jej ciała, powoli zdejmując z niej i z siebie ubrania, celebrując każdy dotyk i każde intensywne spojrzenie, przewiercające ją na wylot niebieskie oczy i jego silne dłonie błądzące po jej skórze.
Przy nim tak często się przecież uśmiechała.
Kochała go, a on kochał ją, powtarzał jej to na każdym kroku, przy każdej okazji. I była z nim szczęśliwa, tak cholernie szczęśliwa, w jego niedużym mieszkaniu w Bełchatowie, z tym młodym, nieprzeciętnie wysokim chłopakiem, który miał tak świdrujące, niebieskie oczy i tak śmiesznie przekrzywiał głowę, kiedy na nią patrzył.
– Anika, kocham cię – mruknął, jeżdżąc palcem po jej odsłoniętym ramieniu. Zmarszczyła brwi, nie odrywając wzroku od notatek.
– Bartuś, jutro mam kolokwium, a ty mecz – jęknęła. – Idź już spać, proszę cię.
Prychnął cicho, odgarniając jej jasne, kręcone włosy i całując delikatnie kark.
– Ja nie jestem śpiący, a ty jesteś już obkuta – wymruczał. – Chodź tu.
Pokręciła głową, wzdychając cicho.
– Jak zawalę to nie mam szans na stypendium – powiedziała. – Więc daj mi się uczyć.
– Po co ci stypendium? – spytał wydymając wargi. – Ja przecież dobrze zarabiam, nie potrzebujemy kasy.
Spojrzała na niego, znowu przekrzywiał głowę, patrząc na nią zagadkowo. Ze złością? Żalem?
– Ty nie potrzebujesz – poprawiła. – Nie chcę być od ciebie całkowicie zależna.
– A ja chcę, żeby tak było – mruknął. – Wtedy miałbym pewność, że nigdy ode mnie nie uciekniesz.
Uśmiechnęła się blado, z westchnieniem odkładając notatki na biurko.
– Przecież nie ucieknę – odparła. – Przecież cię kocham.
Odpowiedział uśmiechem, szerokim, nieco łobuzerskim, wyciągając w jej stronę długie, silne ręce. Chwyciła jego dłonie i po chwili wpadła w jego ramiona, mocny uścisk, czuła ciepło jego ciała i przyspieszone bicie serca. Od jego zapachu ciągle kręciło jej się w głowie.
A potem znowu doprowadzał ją do szaleństwa, a potem znowu się uśmiechała, kiedy zasnął, zmęczony, wciąż spocony, z włosami przyklejonymi do czoła i niedbale narzuconą na siebie kołdrą.

Denerwowała się, cholernie się denerwowała, bo nie tak to miało wyglądać. Byli razem od dwóch lat, mieszkali razem, ale tego nie planowali. Nie teraz.
Trzask drzwi i stuknięcie sportowej torby o podłogę powiadomiło ją o jego powrocie zanim jeszcze zdążył się odezwać.
– Anika? – rzucił, zdejmując buty. Nie wyszła mu na powitanie, siedziała sztywno na kuchennym krześle, na przemian zaciskając i prostując palce.
– Anika! – wrzasnął. Wszedł do kuchni, ze zmarszczonymi brwiami i niepokojem w oczach.
– Jestem – szepnęła. Zatrzymał się przed nią, patrząc na nią z góry.
– Widzę – odparł. – Coś się stało?
Westchnęła cicho, zaciskając nerwowo dłonie na kolanach.
– Bartek, nie wiem, jak to się stało, ale... – urwała.
Wstała, przeszła nerwowo przez kuchnię, zatrzymując się pod ścianą, opierając o nią lekko plecami.
– Ale? – zapytał. Milczała, skubała nerwowo brzeg swojej koszulki. – Ale? – podniósł głos.
Zadrżała. Bała się, cholernie się bała, ale przecież musiał się dowiedzieć.
– Jestem w ciąży – szepnęła, nie patrząc na niego. – Będziemy mieli dziecko.
Cisza, przenikająca całe ciało, bolesna i ciężka. Milczał, ona też milczała, bo co więcej mogła powiedzieć?
Powoli do niej podszedł, zbliżył się na odległość wyciągniętych ramion, patrząc na nią. Czuła jego świdrujący wzrok na swojej bladej twarzy.
– Anika.
Chłodny głos, jakby nienależący do jej Bartka. Podniosła oczy.
W niebieskich tęczówkach czaiła się wściekłość.
– Przepraszam, Bartuś – jęknęła. – Ale przecież damy radę, prawda? Zdążę obronić licencjat przed porodem, pomogą mi rodzice, ty masz dobre warunki w Bełchatowie, więc nie musisz zmieniać klubu, a...
– Przestań paplać – przerwał jej ostro. – Myślisz, że chcę tego bachora? Że chcę się teraz zakopać w kupkach, rzygach i pieluchach? Że w ogóle tego chcę?
Z każdym słowem mówił coraz głośniej, stojąc w tej drażniącej, bolesnej odległości, tak blisko, a tak daleko. Drżała.
– Bartuś, przepraszam – jęknęła znowu.
– I twoje przepraszam cokolwiek zmienia? – prychnął. – Nagle, pstryk, i co? I nie ma bachorka? Nie ma problemu?
Poczuła łzy pod powiekami, zamrugała gwałtownie, ale to nie pomogło. Słone krople spłynęły po bladych policzkach.
– Jasne, porycz się, może mnie to uspokoi, co? Bierzesz mnie na litość? Żałosne – syknął. – Żałosna jesteś.
– Przepraszam – wyszeptała, drżąc coraz mocniej. Osunęła się plecami po ścianie, opadając na podłogę, bezsilna, załamana, kompletnie rozbita. Nad głową usłyszała jego śmiech, krótki, zimny, pogardliwy.
– Wiesz, co ci powiem, Anika? – spytał cicho. Ukucnął przed nią. Otworzyła oczy i spojrzała na niego, na przenikliwe, niebieskie tęczówki, w które tak kochała patrzyć.
– To nie moje – wycedził. – Puściłaś się i chcesz mnie złapać na dziecko. Ale nie udało się, mała.
Jęknęła cicho, nie panując już nad drżeniem całego ciała. Wstał, słyszała jego kroki po kuchni.
– Bartek, przepraszam, tak bardzo cię przepraszam... – szepnęła. Nawet na nią nie spojrzał, stał odwrócony do niej tyłem, oparty o kuchenne szafki.
– Teraz pójdę pobiegać – powiedział powoli. – Wrócę za jakąś godzinę. I liczę na to, że nie znajdę tu śladu twojej obecności.
Wyszedł z kuchni, po chwili trzasnęły drzwi do mieszkania. Cały czas drżała, płakała, skulona na podłodze.
Nagle nie miała nic.

Wyprowadziła się, zabrała wszystkie swoje rzeczy i stanęła w progu rodziców, zapłakana, drżąca, przerażona i zbolała. Nie miała siły im nic tłumaczyć, rzuciła torbę na podłogę w przedpokoju, dokładnie tak, jak zawsze robił to Bartek, i ukryła się w swoim starym pokoju, płacząc przez całą noc.
Następnego dnia, wspólnie z rodzicami, zadecydowała, że musi wyjechać z Bełchatowa. Ojciec zawiózł ją do swojej siostry, do Warszawy. Na uczelni złożyła podanie o urlop dziekański, zawiesiła studia na rok. Próbowała odciąć się od siatkówki, od wszystkiego, co przypominało jej o Bartku, ale nie potrafiła zapomnieć. Przecież go kochała, a powiększający się brzuch i dziecko w jej ciele były z nim nierozerwalnie związane.
Chciała ostatecznie to wszystko wyjaśnić, spojrzeć mu w oczy, udowodnić samej sobie, że przez te pół roku samotności nauczyła się go nienawidzić, a przestała kochać.
Wraz z siostrą ojca poleciała do Sofii, na finałowy mecz Ligi Światowej. Mecz, który wygrali Polacy, w którym grał Bartek, jak zawsze pewny siebie, zdecydowany. Został wtedy najbardziej wartościowym zawodnikiem turnieju, był najlepszy, był na szczycie.
Zniszczyłaby mu karierę.
Ale musiała z nim porozmawiać, jeszcze raz spojrzeć w oczy. Upewnić się, że dobrze zrobiła, poddając się bez walki, o siebie, o nich, o przyszłość ich i ich dziecka.
Wydawało jej się, że się nie zmienił, nadal ją odpychał. Gardził nią, ranił, niszczył. A potem zadał jedno pytanie, zmienionym głosem, nagle stał się Bartkiem, którego nigdy wcześniej nie widziała. Bartkiem niepewnym, Bartkiem zagubionym, Bartkiem wystraszonym, jak dziecko, które straciło z oczu matkę. Nagle jakby chciał walczyć, o nią, o ich związek, o syna, który się jeszcze nie narodził.
A ona mu na to nie pozwoliła, bo nie chciała narażać na ból chłopczyka rosnącego w jej ciele. Nie chciała znowu narażać na ból samej siebie. Odeszła, zostawiła go w szatni, kompletnie rozbitego, chyba pierwszy raz w życiu.
A potem płakała przez całą noc w hotelu, bo nagle sobie uświadomiła, że nie potrafi go nie kochać.
Wróciła do Warszawy, tam urodziła syna, Kacperka, zbyt wcześnie, może ze stresu, nie wiedziała, stała przyklejona do szyby, obserwując jej dziecko leżące w inkubatorze, modląc się, by wszystko było w porządku.
Urodziła go w dniu, w którym Bartek przegrał Igrzyska.

O tym, że zerwał kontrakt ze Skrą, dowiedziała się przypadkiem, od matki. Uciekł do Rosji, do Dynamo Moskwy, jak najdalej od Bełchatowa, jak najdalej od niej. Z tego samego powodu, z którego ona przeprowadziła się do Warszawy. Uciekali, żeby o sobie zapomnieć. Czy jemu się to udało? Nie wiedziała. Ona nie potrafiła wymazać go z pamięci.
Kiedy Kacperek skończył trzy lata, postanowiła dokończyć przerwane przez ciążę studia. Nie chciała wracać do Bełchatowa, nie mogłaby. Dostała się na polonistykę na Uniwersytecie Rzeszowskim, spakowała walizki i wyjechała na Podkarpacie.
Wiedziała, że tam nie uniknie siatkówki, nie w tym mieście, ale liczyła się z tym. I tak nie mogła zapomnieć o Kurku, jej syn przypominał jej o nim codziennie, tymi samymi, niebieskimi oczami, wyglądającymi spod jasnej, rozwichrzonej czupryny.
Bartek grał we Włoszech, w Maceracie, jednym z najlepszych klubów na świecie. Nie miał po co wracać do Polski.
Na wygrane przez reprezentację mistrzostwa nie został powołany, musiał przed telewizorem oglądać, jak jego przyjaciele odbierają złote medale, najcenniejsze w karierze. O których tak marzył.
Po kolejnym sezonie spędzonym we włoskiej lidze wrócił do kadry, zmienił pozycję, z przyjmującego stał się atakującym, radził sobie świetnie. Nie mogła nie interesować się siatkówką, przez dwa lata związku z Bartkiem pokochała też tę dyscyplinę. Oglądała ich występy w Japonii, już w nowym, Rzeszowskim mieszkaniu, kupionym z pomocą jej rodziców i ciotki. Oglądała radość po dziesięciu meczach i łzy po tym jedenastym.
A potem dowiedziała się, że Kurek zerwał kontrakt z Maceratą. Wracał do Polski. Do Rzeszowa.

~*~
Ruszam z Bartkiem już na serio. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, bo Bartuś się jeszcze pisze, i to pisze dość opornie.
Trzymajcie kciuki, czy coś.

7 komentarzy:

  1. Zabić sukinsyna. Na miejscu. Obciąć uszy i nie tylko.
    Jak można być tak płytkim i małostkowym, żeby wypierać się ojcostwa nie mając przesłanek co do zdrady partnerki. Dobrze, że rodzice Aniki wsparli ją, kiedy potrzebowała, a nie wylądowała pod mostem wywalona z rodzinnego domu, bo nieślubne, bo to grzech, bo co ludzie powiedzą?
    Kocham, choć myślę, że z każdym odcinkiem będę miała ochotę jeszcze bardziej Kurę za uszy wytargać.
    Mam kciuki i nie zawaham się ich użyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurak miał czas dorosnąć, przynajmniej w teorii, aczkolwiek kciuki mogą okazać się przydatne.
      nie masz pojęcia, jak się cieszę, że jesteś! Dziękuję :)

      Usuń
  2. Trafiłam tutaj przypadkiem i nie żałuję. Historia Aniki bardzo mnie poruszyła. Bartek zachował się okropnie. Za to oskarżenie o zdradzie powinien zginąć marnie. Nie rozumiem dlaczego faceci często na wieść o ciąży reagują w ten sposób. Oczywiście najlepiej jest zabrać zabawki i cześć. Całe szczęście, że Anika mogła liczyć na rodziców i ciotkę. Teraz ma też synka, no ale on przypomina jest niestety o jego tatusiu, którego nadal kocha.
    Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały, bo czuję, że to będzie na prawdę genialne opowiadanie. :)
    Pozdrawiam serdecznie.
    Gdybyś miała czas i ochotę to zapraszam do siebie: http://miedzy-noca-a-dniem.blogspot.com/
    P.S. Jeżeli możesz to informuj mnie o nowościach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba, że chcesz zostać z Aniką i Bartkiem na dłużej:)
      Mam nadzieję, że nie zawiodę Twoich oczekiwań:)
      o informowaniu postaram się pamiętać, aczkolwiek skleroza nie boli, więc obiecać nie mogę

      Usuń
  3. Hyhyhyhy.
    Wreszcie jestem.
    Wstyd mi, że dopiero teraz się przyturlałam i że w ogóle ostatnio siatkówki nie patrzę i w ogóle, w ogóle eh.
    Do rzeczy.
    Jak ja uwielbiam Bartka z pierwszej części rozdziału. Jest super, taki magnes. Mnie kupił całkowicie, Anikę widzę też.
    Ale koniec końców okazał się burakiem (delikatnie mówiąc). No ja nie rozumiem takich ludzi. Czy on aż tak się wystraszył?
    I nagle wszyscy wylądowali na Podkarpaciu. No witam ich i zapraszam na kawkę. A tak serio, jak oni znajdą się w tym mieście to będzie wielkie bum. Ja nie wiem, nie chcę spekulować, ale na szczęście - nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło hyhy - nie muszę czekać na dwójkę. Więc lecę dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Melduję się!
    KOCHAM TO! ;3
    Ale Kurka skurwiela mniej. -,-'

    OdpowiedzUsuń